Nazywam się, tak jak się nazywam. Operuję w Krakowie, głównie dzielnica I. Czasem wpadam na głupi pomysł i nie mogę zasnąć, dopóki go nie zapiszę. Potem Wy musicie to czytać. Proste.
Kim jestem? Dziennikarzem sportowym, od dłuższego czasu w zawodzie. Nie będę oszukiwać, nie relacjonowałem finału mistrzostw świata, nie siedziałem na Allianz Arena, gdy Didier Drogba strzelał decydującego karnego, a kiedy padały olimpijskie rekordy, ja moczyłem dupsko gdzieś daleko od cywilizacji. Gdy wykręcam numer Michela Platiniego – nie odbiera! Niemniej, pisałem już stąd i zowąd. Z bliska, na własne oczy, widziałem najważniejsze momenty ostatnich lat w polskiej piłce.
Dlaczego “lutuj”? A dlaczego nie? Gdy widzę piłkę, mam zamiar ją zalutować. “Lutuj, kurwa!” – tak się krzyczało przed telewizorem. Pewnie tysiące razy. Lutuj to esencja futbolu, a lutowanie to co najbardziej lubimy. Ten kto dobrze lutuje – jest naszym idolem. Lutowanie jest wielowymiarowe. Lutować można oczywiście wódkę – “No to lutujemy i wychodzimy” – i wszystko jasne. No, a gdy się robi gorąco, zawsze można komuś zalutować. I po problemie.
Cała reszta jest fikcją. Zapiskami doktora ze szpitala Babińskiego.
Przeleciałam ten blog i już widzę, że jest pisany żenującym stylem i tak właściwie jest o niczym. A ja siedziałam i na Allianz Arena i na Stamford. Bo miałam taki kaprys. Btw, ten tekst o Probierzu nie dość, że nie ma wiele wspólnego z prawdą, to jest ogólnie słaby Co to miało być? felieton? robicie to źle.